*
to ja – człowiek odległej epoki
w stadzie wygnańców
żyjący manną – chlebem pustyni
i darem pszczół dzikich
pomiędzy oazą i skałą wodonośną
tam gdzie twardnieją myśli
szuka sandału bosa stopa
a smacznym staje się owad
i wszelka żyjąca drobina
w tym wrogim kraju
kraju ocalenia.
*
************************************************
* * *
dotykać słowem nieporadnym
przyszedłem tu gdzie dzień za dniem
spalał się na panewce
wybierać domyślnie lekko nazwane
prochem pachnące
malować rybę w ciemności
uczyłem ręce
tchnienie słowa rzucone aniołom
do uniesienia trwa jeszcze
kamienną ścieżką słów połamanych
kroczyła przepustka
krzyczała kobieta w wieczornej ciszy
ktoś usta jej zamknął gwałtownie
*
ktoś puka do drzwi
o nie nie otworzę
trwa noc niemy wędrowcze
*
padł strzał na „monte casino”
upadła sarna
*
znajdź mnie rówieśny
co garb wygnania nosisz
w mrocznej pamięci
znajdź w potoksłowiu tym
co drogi szuka do Ciebie
tam zagubionej w morenowych wgórzach
mieście pierścieniu
krzyczącym czerwoną basztą
*
*****************************************
*
a gałęzie wiążące
w pniu słoje drzewa
są po to
by serce jego
nie pękło
tak myślał rzeźbiarz
stanąwszy do dzieła
ostrożnie wchodząc
do wnętrza.
*
**********************************************
sen
*
biegłem
wołałem
krzyczałem
do sił ostatnich
lecz furman nie zatrzymał koni
*
*********************************************